Słowiczy sad - Rosyjska dusza

Idź do spisu treści

Menu główne:

Słowiczy sad

Aleksandr Błok

Соловьиный сад
Александр Блок

1

Я ломаю слоистые скалы
В час отлива на илистом дне,
И таскает осел мой усталый
Их куски на мохнатой спине.

Донесем до железной дороги,
Сложим в кучу,- и к морю опять
Нас ведут волосатые ноги,
И осел начинает кричать.

И кричит, и трубит он,- отрадно,
Что идет налегке хоть назад.
А у самой дороги - прохладный
И тенистый раскинулся сад.

По ограде высокой и длинной
Лишних роз к нам свисают цветы.
Не смолкает напев соловьиный,
Что-то шепчут ручьи и листы.

Крик осла моего раздается
Каждый раз у садовых ворот,
А в саду кто-то тихо смеется,
И потом - отойдет и поет.

И, вникая в напев беспокойный,
Я гляжу, понукая осла,
Как на берег скалистый и знойный
Опускается синяя мгла.

2

Знойный день догорает бесследно,
Сумрак ночи ползет сквозь кусты;
И осел удивляется, бедный:
"Что, хозяин, раздумался ты?"

Или разум от зноя мутится,
Замечтался ли в сумраке я?
Только все неотступнее снится
Жизнь другая - моя, не моя...

И чего в этой хижине тесной
Я, бедняк обездоленный, жду,
Повторяя напев неизвестный,
В соловьином звенящий саду?

Не доносятся жизни проклятья
В этот сад, обнесенный стеной,
В синем сумраке белое платье
За решеткой мелькает резной.

Каждый вечер в закатном тумане
Прохожу мимо этих ворот,
И она меня, легкая, манит
И круженьем, и пеньем зовет.

И в призывном круженье и пенье
Я забытое что-то ловлю,
И любить начинаю томленье,
Недоступность ограды люблю.

3

Отдыхает осел утомленный,
Брошен лом на песке под скалой,
А хозяин блуждает влюбленный
За ночною, за знойною мглой.

И знакомый, пустой, каменистый,
Но сегодня - таинственный путь
Вновь приводит к ограде тенистой,
Убегающей в синюю муть.

И томление все безысходней,
И идут за часами часы,
И колючие розы сегодня
Опустились под тягой росы.

Наказанье ли ждет, иль награда,
Если я уклонюсь от пути?
Как бы в дверь соловьиного сада
Постучаться, и можно ль войти?

А уж прошлое кажется странным,
И руке не вернуться к труду:
Сердце знает, что гостем желанным
Буду я в соловьином саду...

4

Правду сердце мое говорило,
И ограда была не страшна.
Не стучал я - сама отворила
Неприступные двери она.

Вдоль прохладной дороги, меж лилий,
Однозвучно запели ручьи,
Сладкой песнью меня оглушили,
Взяли душу мою соловьи.

Чуждый край незнакомого счастья
Мне открыли объятия те,
И звенели, спадая, запястья
Громче, чем в моей нищей мечте.

Опьяненный вином золотистым,
Золотым опаленный огнем,
Я забыл о пути каменистом,
О товарище бедном моем.

5

Пусть укрыла от дольнего горя
Утонувшая в розах стена,-
Заглушить рокотание моря
Соловьиная песнь не вольна!

И вступившая в пенье тревога
Рокот волн до меня донесла...
Вдруг - виденье: большая дорога
И усталая поступь осла...

И во мгле благовонной и знойной
Обвиваясь горячей рукой,
Повторяет она беспокойно:
"Что с тобою, возлюбленный мой?"

Но, вперяясь во мглу сиротливо,
Надышаться блаженством спеша,
Отдаленного шума прилива
Уж не может не слышать душа.

6

Я проснулся на мглистом рассвете
Неизвестно которого дня.
Спит она, улыбаясь, как дети,-
Ей пригрезился сон про меня.

Как под утренним сумраком чарым
Лик, прозрачный от страсти, красив!...
По далеким и мерным ударам
Я узнал, что подходит прилив.

Я окно распахнул голубое,
И почудилось, будто возник
За далеким рычаньем прибоя
Призывающий жалобный крик.

Крик осла был протяжен и долог,
Проникал в мою душу, как стон,
И тихонько задернул я полог,
Чтоб продлить очарованный сон.

И, спускаясь по камням ограды,
Я нарушил цветов забытье.
Их шипы, точно руки из сада,
Уцепились за платье мое.

7

Путь знакомый и прежде недлинный
В это утро кремнист и тяжел.
Я вступаю на берег пустынный,
Где остался мой дом и осел.

Или я заблудился в тумане?
Или кто-нибудь шутит со мной?
Нет, я помню камней очертанье,
Тощий куст и скалу над водой...

Где же дом? - И скользящей ногою
Спотыкаюсь о брошенный лом,
Тяжкий, ржавый, под черной скалою
Затянувшийся мокрым песком...

Размахнувшись движеньем знакомым
(Или все еще это во сне?),
Я ударил заржавленным ломом
По слоистому камню на дне...

И оттуда, где серые спруты
Покачнулись в лазурной щели,
Закарабкался краб всполохнутый
И присел на песчаной мели.

Я подвинулся,- он приподнялся,
Широко разевая клешни,
Но сейчас же с другим повстречался,
Подрались и пропали они...

А с тропинки, протоптанной мною,
Там, где хижина прежде была,
Стал спускаться рабочий с киркою,
Погоняя чужого осла.


Słowiczy sad
Przekład: Tadeusz Rubnikowicz

1

Wydobywam zlepieniec ilasty
Gdy go odpływ odsłoni na dnie,
Potem osioł zmęczony go taszczy
Nadstawiając swój grzbiet, zamiast mnie.

Do żelaznej dotrzemy z nim drogi,
Tam na stos – morski brzeg jeszcze raz,
Owłosione prowadzą nas nogi
I osiołek podnosi swój wrzask.

Wrzeszczy, trąbi, a głos ma chropawy -
Ciężar znikł, każdy z was byłby rad.
A przy drodze – uroczy, chłodnawy
I cienisty rozłożył się sad.

Na parkanie wysokim i długim
Róż zbytecznych rozwiesił się kwiat.
Pieśń słowicza w nim brzmi trelem błogim,
W liściach szepcze i gra lekki wiatr.

Mój osiołek na chwilę niemieje
Kiedy tylko przechodzi u wrót,
Ktoś cichutko za płotem się śmieje,
Potem śpiewa – i cisza jak wprzód.

I, wnikając w ten śpiew przytłumiony,
Widzę, goniąc osiołka pod skłon,
Jak skalisty brzeg słońcem spalony
Błękitnawą zasnuwa się mgłą.

2

Dzień upalny już nocy wygląda,
Mrok wieczorny na krzaki się pnie;
I osiołek zdziwiony spogląda:
„Gospodarzu, czy myślisz o śnie?”

Może rozum się zmącił upałem
Może półmrok do marzeń dał znak?
Inne życie niż swoje ujrzałem,
Ale obraz rozpłynął i zbladł…

Na co liczę w tej chacie ubogiej
Ja, skrzywdzony przez życie do cna,
Zakochany w melodii błogiej
Z tego sadu, gdzie słowik tak łka?

Tam nie dotrą życiowe udręki,
Ściana chroni ten sad-istny cud,
Serce drży na sam widok sukienki,
Gdy w wieczorny czas mignie u wrót.

W każdy wieczór, gdy mgła brzeg okrywa
Do tych wrót dążę słysząc jej zew,
Przywołuje mnie, zwiewna i tkliwa,
Obiecuje mi taniec i śpiew.

W tym wołaniu, kuszącym pieszczotą
Łowię coś minionego sprzed lat
I zaczynam się krzepić tęsknotą,
Kocham wrota, co chronią ten sad.

3

Odpoczywa osiołek sterany,
Łom na piasku pokrywa się rdzą,
A gospodarz, na śmierć zakochany
Brnie ścieżyną, przez noc z duszną mgłą.

Szlak znajomy od lat, kamienisty,
Ale dziś – tajemniczy, co krok,
Znów prowadzi pod parkan cienisty
Uchodzący daleko gdzieś, w mrok.

Lęki jawią się wciąż niepojęte
I godziny znikają we ćmie,  
Krzewy róż, dziś od rosy przygięte,
Pogrążyły się dawno we śnie.

Kara czeka, czy może nagroda,
Gdybym chciał teraz z drogi tej zejść?
Może w drzwi słowiczego ogrodu
Mam zapukać, próbując tam wejść?

Chcę zapomnieć o życiu przegranym
I dla rąk trud uprzykrzył się już:
Serce mówi, że gościem kochanym
Będę tu, gdzie słowiki wśród róż…

4

Serce jednak mi prawdę mówiło,
Parkan też nie rozbudził mój strach.
Nie pukałem – lecz wnet otworzyła
Kiedy tylko stanąłem przy drzwiach.

Obok ścieżki, pomiędzy liliami,
Śpiewny strumyk wężykiem się snuł,
Klan słowików, słodkimi pieśniami,
Z moją duszą tajemny plan knuł.

Dostąpiwszy nieziemskiej pieszczoty
Przekroczyłem nieznany mi próg
I dzwoniły, spadając, klejnoty
Głośniej, niźli wymarzyć bym mógł.

Odurzony napojem złocistym,
Zanurzając w iluzję, jak w dym
Zapomniałem o szlaku skalistym,
Także o tym, kto druhem mi był.

5

Choćby los, chcąc nad biedą się wzruszyć
Pośród róż w owym sadzie mnie skrył -
Lecz odgłosy znad morza zagłuszyć
Dla słowików nie starczy już sił!

Wplatająca się w słodką pieśń trwoga
Do mych uszu doniosła ryk fal...
Nagle - wizja: Biegnąca w dal droga
I osiołek zmęczony tam stał...

I we mgle balsamicznej, upojnej,
Serce biło się w piersi jak ptak,
Wciąż słyszałem jej szept niespokojny:
„Miły mój, co cię trapi aż tak?”

Choć wciąż wierzy w niezmienność porywu
I nasycić się szczęściem chce, lecz
Dalekiego pomruku przypływu
Dusza już nie potrafi się zrzec.

6

O zamglonym zbudziłem się świcie
Niewiadomo, co to był za dzień.
Ona śpi, uśmiechnięta, jak dziecię -
Pewnie o mnie jej przyśnił się sen.

Jakże piękna w porannym uśpieniu
Jasna twarz, gdy namiętność w nas gra!...
Po dalekim, miarowym dudnieniu
Rozpoznałem, że przypływ już trwa.

Stałem w oknie, od strony zalewu
I zdawało się, zjawił i znikł
Za dalekim ryczeniem przypływu
Rozpaczliwy, znajomy mi krzyk.

Osła krzyk był przeciągły, stłumiony,
W moją duszę przenikał, jak jęk,
Zaciągnąłem cichutko zasłony,
Aby snu nie przerywał ten dźwięk.

Opuszczałem sad, kończąc z przygodą,
Z kwiatów strącał mój płaszcz marzeń pył.
Kolce róż, niczym ręce ogrodu,
Uczepiły się mnie z całych sił.

7

Szlak niedługi, do bólu znajomy
Dziś odpłacał się mi aurą złą
Zstępowałem na brzeg opuszczony,
Gdzie pozostał mój osioł i dom.

Czyżby brzeg aż tak bardzo się zmienił?
Czy też ktoś zażartować tu chciał?
Nie. Pamiętam wciąż kształty kamieni
I ten krzak, który rósł obok skał...

Gdzie mój dom? – I wtem, nogą zdrętwiałą
O rzucony potykam się łom,
Ciężki, rdzawy, pod skałą sczerniałą,
Nadający się bardziej na złom...

I jak dawniej, wymachem znajomym
(Może było to jeszcze we śnie?),
Uderzyłem od rdzy rudym łomem
Po ilastym zlepieńcu na dnie...

Stamtąd, gdzie klan ośmiornic szarawych
W lazurowej szczelinie miał dom,
Wykaraskał się krab sfrustrowany
I przystanął, gdzie wcześniej tkwił łom.

Odsunąłem się – szczypce otworzył,
Taki groźny w mniemaniu był swym,
Ale drugi, tuż obok się srożył,
Krótka walka - i znikł razem z nim...

A po ścieżce, przeze mnie przetartej,
Tej, przy której mój dom niegdyś stał,
Szedł z kilofem wyrobnik obdarty,
I jak ja, swego osła też miał.

 
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego